Author | |
Genre | adventure |
Form | prose |
Date added | 2018-02-16 |
Linguistic correctness | |
Text quality | |
Views | 821 |
Jest to kontynuacja: `Absurdalny prolog groteskowej powieści`
CZĘŚĆ I-_Przedmurze_
-------------
Rozdział I-_Wycieczka_
-------------
-------------
— Statek!!!
Bocianie gniazdo darło mordę na cały regulator. Jak zwykle, gdy służbę pełnił Gonzo i budząc przez radiowęzeł nocną wachtę. Przeklinali sukinsyna, niezmiennie zarzekając się, że któregoś dnia zrąbią jego miejsce pracy podczas jej trwania i tylko James, obudzony i zaciekawiony, postanowił się przyjrzeć nowince.
Brzmienie meldunku sugerowało, że nie chodziło o Hiszpana, gdyż wówczas ogłoszono by alarm pościgowy, ale i tak po miesiącu pustki stanowiło to jakąś atrakcję.
Oparty o reling obserwował, jak szybko maleje dystans do jednostki. Małego dwumasztowego wycieczkowca, używanego na Karaibach do pływania pomiędzy wysepkami, a tutaj w rejsie po obrzeżach otwartego oceanu. I o mało nie wypadł za burtę z wrażenia, gdy Horatio Birt podał mu lunetę ze słowami:
— A cóż to, za cholerna bandera?!
— Nie wiedziałem, że Szwajcaria ma dostęp do morza — odpowiedział James, zaraz po pierwszym zerknięciu. — Coś mi tu nie pasuje, panie bosmanie...
— Kapitan śpi, Madera...! — zauważył ten groźnie i znacząco, używając Jamesa przydomka. Przezwiska nadanego mu zaraz po pierwszym wejściu na pokład, a związanego ze skrzynką „Madery” kapitana, którą uratował przed wylotem za burtę. Od zderzenia się z mało rozgarniętym stewardem Nickiem Nickiem, po miesiącu rejsu, już niemal nikt nie nazywał go inaczej.
— Wiem, mój „Bohu” — było to wet za wet. — Ale Szwajcarzy nie mają floty i chociaż może to być jakiś bankier z laluniami na wycieczce...
— Z laluniami?! — zdumiał się Birt.
— Naliczyłem pięć — potwierdził James. — Na pokładzie. A kto wie, co tam w czeluściach przepastnych, obleczonych szkarłatem...
— Przymknij się! — wesoło warknął bosman. Jak zawsze, na poetycką manierę stosowaną czasami przez pana masztowego, a będącego w rzeczywistości jego bezpośrednim podwładnym i uczniem. I na odwrót, sam uczył się także od niego, przede wszystkim nieignorowania spostrzeżeń. Podchodząc zaś w pierwszej kolejności do zastępującego kapitana na mostku, porucznika Birko, umożliwił Jamesowi spokojny powrót do obserwacji. Birko, w przeciwieństwie do drugiego z poruczników, nadętego Mardocka, był inteligentny.
----------
Po pięć małych dział na każdej z burt, ludzie na pokładzie uzbrojeni w muszkiety, pistolety i broń białą. Zaledwie, albo aż trzydziestu. Do zdmuchnięcia jedną salwą, ale na walkę się nie zanosiło. Szeregowi marynarze, pod dowództwem kapitana, w nieznanych dla podpływających mundurach, stali w karnym dwurzędzie z muszkietami przy nodze, zwyczajnie przerażeni. „Kunta-Kinte” wyglądał przy ich łupince, jak lotniskowiec przy niszczycielu, a gdy jednostki zetknęły się burtami, z góry patrzyło na nich ponad dwieście par oczu. Lekceważąco i drapieżnie.
James spojrzał z zaciekawieniem na kobiety. Południowa uroda o niczym nieświadcząca, a u jednej nawet zanadto południowa- zapewne przez nieopatrzne, nazbyt długie przebywanie na słońcu. Mogły być Hiszpankami, ale równie dobrze Włoszkami, czy nawet i rzeczywiście Szwajcarkami z południowych kantonów. Elegancko ubrane, chroniące się przed słońcem parasolkami, ochładzały się dodatkowo nerwowo wachlarzami. Trzech młodych mężczyzn w garniturach od Armaniego, towarzyszyło im w nonszalanckich pozach, nie potrafiąc jednakże ukryć strachu. Szczególnie jeden.
— Ciekawe, czy mają „Milkę`? — Stojący obok jamesa Jankins, głośno przełknął ślinę.
— Ja tam bym wolał inną słodycz... — stwierdził nie kto inny jak Larwon. Jeden z piątki, która nie pasowała Jamesowi do załogi, ale którzy, pod wodzą „swego” drugiego bosmana Simonsa, zachowywali się przez miniony okres rejsu wzorcowo.
— Kapitan nie pozwoli — orzekł ktoś z tyłu.
James patrzył na kobiety i myślał o „Milce`. O sierocińcu, w pokrytej już zapewne śniegiem zimnej Anglii i jego mieszkańcach, owładniętych wieczną tęsknotą za słodyczami. Nie odezwał się jednak do tych na dole z myślą o sierotach:
— Macie „Milkę`?! — zapytał tonem szczeniaka-urwipołcia, głośno i po hiszpańsku.
Nie spodziewali się tak idiotycznego pytania, a Dracenowi nie trzeba było meldować, co właśnie się wydarza. Dosłownie wszyscy „Szwajcarzy” unieśli w kierunku Jamesa zdumiony wzrok, a jeden żołnierz, skołowany całkowicie, nawet odpowiedział. Po hiszpańsku:
— „Milki” nie, ale naszą... — i zamilkł spłoszony, gdy po „Kunta-Kinte” rozległ się głośny rechot, rozumiejących dostatecznie język hiszpański, korsarzy. I trwał dobrą chwilę. A gdy wytłumaczono także nieznającym języków obcych wagę zajścia, ci sukcesywnie przyłączali się do wesołości. Ale nie tylko to robili.
Już w chwili odpowiedzi żołnierza i bez rozkazu kapitana, kilkanaście muszkietów zostało wycelowanych w dół. Ten to tylko usankcjonował.
— Moi ludzie wchodzą na pokład! Proszę przygotować do oddania broń i nie robić niczego głupiego! — oznajmił groźnie. — Panie Birt, dwudziestu ludzi! Madera, pan zrewiduje kobiety!
Po pokładzie rozległ się szmer i chichot. Odgłosy zazdrości, pokpiwania, podekscytowania. Kapitan dorzucił:
— W jednej z ich kajut.
Dało się słychać liczne szepty:
— Poradzi pan sobie? Może pana zastąpić? Weź mnie pan do pomocy. — I tak dalej. James nie skorzystał. Jeszcze tego brakowało, aby przy kapitanie pokazał po sobie, że się poczuł niepewnie.
----------
Zanim do tego doszło, wspomógł bosmana. Kapitan zajmowanego okręciku zaczął odgrażać się złożeniem skargi na forum ONZ, na co odpowiedział dość zwięźle i tylko odrobinę naciąganie.
— Nosisz obcy mundur, żołnierzu — poinformował blednącego — w stanie wojny z naszym krajem. Może powinienem zaraportować kapitanowi, że trzeba pana potraktować, jak szpiega...?
— To nie jest mundur angielski — kapitan potwierdził ostatecznie swoją winę i zamilknął, widząc politowanie w oczach chłopca. Zabolało go to i chociaż poczuł się wystrychniętym na dudka, odezwał się nienawistnie. — A pan? Zdrajca?!
— Jeśli mam w sobie waszą krew, to chętnie się dowiem, który łotr zostawił mnie na siedemnaście lat w angielskim sierocińcu. Co przewozicie?
— Nic. To rejs turystyczny.
— Aha — James zauważył popłoch w oczach adwersarza i zwrócił się do Birta. — Moim zdaniem należy wezwać więcej ludzi i porąbać im ściany. — Skłonił głowę i poszedł robić swoje.
----------
Panie i ich towarzysze język angielski rozumieli doskonale. Chwilę także trwało, zanim oba okręty się ze sobą spotkały. Mogli się przygotować i uczynili to. Ich dłonie zdobiło dokładnie po jednym pierścionku na kobietę, a gdy James się przywitał, usłyszał, że dwa z nich są pierścionkami zaręczynowymi. Uśmiechały się do niego nieśmiało, z przebitymi, nagimi uszami, golutkimi szyjami i dekoltami, i stanikami, nerwowo oddychającymi, w uldze zapewne, po pozbawieniu ich ciężaru brosz. Pomyślał, że mają go za kretyna.
— To pani narzeczony, jak sądzę — stwierdził, patrząc w oczy tej, trzymającej rękę przestraszonego najbardziej mężczyzny. Niewiele starszego od Jamesa i bojącego się chyba bardziej o dziewczynę niż o siebie.
Potwierdziła, ostrożnym skinieniem główki.
— Nie chcę pań rozbierać — powiedział. — Nie tak mnie wychowywano. — Co było faktem, gdyż pani Mittick, nauczycielka muzyki i tańca, dbała u niego także o ogładę i już sam fakt powierzonego mu zadania mógł u niej wywołać nieudawany zawał. — Mam jednak rozkazy, a wy kłamiecie — orzekł. — Za chwilę będziemy rąbać ściany i jeśli znajdziemy w nich skrytki z waszymi klejnocikami, każę odrąbać pani narzeczonemu... — zawiesił głos. — Dłoń, dla przykładu. Więc...?
Poczerwieniały niby wszystkie, Jamesowi udało się jednak dostrzec, u trójki z nich, rys kłócący się z jego wyobrażeniem o damach.
Podszedł do całej grupki, leniwie powłócząc nogami, korsarz Dart. Niósł klatki z ptakami. James nie należał do tych, którym się składa meldunki.
— Ich komuni... No, wiadomo, co... — Uniósł do góry gołębie. — Komórek nie majo, spawdzili my. Chyba że te, tutaj...? — Wiercił się w miejscu, przechylony w kierunku kobiet, głośno i bezczelnie wdychając ich zapach. James, połechtany lekko po próżności, pozwolił mu na kilka chwil.
— Dziękuję, marynarzu — zastosował się do tonu korsarza. — Sprawdzę — zapewnił. — A ptaki, kucharzowi!
— To okrutne! — zawołały damy. Ponownie w rozdźwięku tonacji, wskazującym o zróżnicowanym pochodzeniu całej piątki.
Dart zarechotał wesoło, by po chwili wręcz nienawistnie na to odpowiedzieć.
— Delikutaśne. Pewno nie bywajo na ichnych stosach...?
Bywały. Wszystkie. James domyślił się tego po ich rumieńcach.
— Chcesz mi może pomóc, panie Dart...? — zapytał.
----------
Dart był widokiem niepocieszony. Kilkanaście pierścionków oraz pięć pełnych zestawów biżuterii, na które składały się kolczyki, naszyjniki, brosze i bransolety- od przerażonych i wściekłych pań, plus po sygnecie i roleksie, od zbulwersowanych łupieżcością korsarską panów. Ci akurat byli Włochami, ale jak wkrótce wyznał, przyciśnięty do ścian widokiem siekier, kapitan- na okręcie hiszpańskim. Znalazła się także oryginalna bandera.
James sam wziął do ręki siekierę, zdecydowanie wybierając największą z przyniesionych i gdy jego pobratymcy rozbierali okręcik ze wszystkiego, co nadawałoby się do spieniężenia bądź na pamiątkę, sam zajął się „przeszukaniem” kajuty kapitańskiej.
Na pokład „Kunta-Kinte” trafiła cała broń, a nawet działka, które kapitan zamierzał sprzedać w najbliższym z neutralnych portów; prowiant, prócz wody i racji na trzy dni, obrazki, meble z zawartością, w tym biurko z ukrytym w szufladzie laptopem, kobierce oraz pieniądze i błyskotki załogi, i kilkanaście dających się rozmontować części statku. Wszystko to jednak zblakło przy niepozornym łupie Jamesa, którym okazał się wyrąbany z przemyślnej szczeliny liścik.
Przeczytał go na miejscu, odkrywając tym samym cel rejsu zdobytego okrętu i z miejsca zaniósł go bosmanowi, ujawniając dyskretnie treść.
Birt powrócił na „Kunta-Kinte”, a James pozostał, z obawami na karku i zafrasowaną, lecz zdecydowaną i srogą miną, powodując w pojmanych narastające przerażenie. Nadeszły rozkaz z ust kapitana, przyniósł mu jednak pewną ulgę.
— Panie Madera! Proszę przeprowadzić kobiety na nasz okręt!
Hiszpanie i Włosi próbowali zaprotestować, ale kapitan nie zmienił zdania. A gdy James uporał się z tym zadaniem, został posłany z powrotem. Tym razem kierował Simsons, z lubością niszcząc takielunek, rozkazując ze śmiechem Jamesowi, zrąbać też jeden z masztów, a kilku innym uszkodzić poważnie urządzenia sterujące.
— Naprawita w trzy dnia! — śmiał się. — I cieszta się, że kapitan... Bo ja, to bym was...! — mówił po angielsku i James to musiał tłumaczyć, i gdy Simons coś dodał o odpowiednim potraktowaniu zabranych kobiet, był autentycznie zniesmaczony.
Ogólnie jednak decyzja Dracena wydała mu się słuszna i trafna. Okręt wprawdzie udawał Szwajcara, ale nie walczył, więc zatapianie go byłoby nadużyciem. Dopuszczalnym, jak sądził, lecz nierozsądnym, gdyż zamordowanie z zimną krwią nie wchodziło w rachubę, a przeładowanie jeńców do szalup, dawało im większe szanse na szybsze dotarcie do najbliższej z wysepek archipelagu. Pozostawienie na okręcie, zmuszało do jego naprawy. I nie mogli zachować się inaczej. Przynajmniej tak założono.
Na odjezdnym, poinstruowany przez kapitana, zapowiedział im, że jeśli pokrzyżują korsarzom plany, kobiety, jako zakładniczki, zostaną stracone bądź sprzedane w niewolę.
Schodził z wrogiego pokładu ostatni. Z pałaszem na plecach, pistoletem za pasem i wielką siekierą w dłoni.
— Jeżeli ja jestem Bohu, to tyś sam diabeł! — podsumował go bosman.
----------
Cdn.
Z absurdów się śmiej bądź pomijaj i tylko zwracaj uwagę na akcję.
To po prostu przygoda z idiotycznymi wstawkami.
Pozdrówka
Ja na rynku nie istnieję. Od kilku miesięcy w sieci jedynie.
ratings: perfect / excellent
Historia podana na rozkołysanej falą tacy z dużym znawstwem realiów, co zdaje się wskazywać na rzetelne papiery kapitańskie samego narratora.
Zróżnicowane stylistycznie i charakterologicznie żywe z podtekstami dialogi.
Dzięki za wizytę i pozdrówka
ratings: very good / bad
No cóż. Absurdy do śmiechu, jak widać nie każdego do tego śmiechu pobudzają. Chyba że jak w Twoim wypadku- politowania.
Piszę dalej, licząc, że kogoś jednak rozśmieszyć mi się uda.
Pozdrówka